Pomysł podpatrzony u Agnieszki z @lifemanagerka. Szukałam jakiegoś innego sposobu na opisywanie podróży niż standardowe relacje z wyjazdów.

Spodobała mi się jednak formuła przedstawiana na bieżąco zapisywanych notatek na temat spostrzeżeń, emocji i wrażeń. Taki subiektywny przewodnik 😉 Oczywiście, postaram się również o post dotyczący praktycznych informacji i wskazówek.  

Jestem… 

na Kos, jednej z greckich wysp leżącej w archipelagu Dodekanez, tuż przy wybrzeżu Turcji. Jest trzecią co do wielkości wyspą w Grecji – powierzchni to zaledwie 290 km2 (mniejsza niż całego Wrocławia). Słynie ze wspaniałych plaż, wszechobecnych drzewek oliwnych i cytrusowych oraz winnic.  Ze wschodu na zachód wyspa ma ok 50 km, w najszerszym jej miejscu natomiast 10 km. Wyspa jest w przeważającej części nizinna, dzięki czemu przyciąga fanów turystyki rowerowej oraz skuterów. Sympatycy górskich wypraw znajdą również cel dla siebie – Dikeos (847 m n.p.m.), najwyższy szczyt Kos.

Miejsce idealne dla turystów, zarówno tych poszukujących ciszy i odpoczynku, jak i amatorów aktywnego spędzania czasu. Wyspa ma wiele do zaoferowania i mogę śmiało powiedzieć, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Jestem tu bo…

tą wyspę wybraliśmy z M. na nasze pierwsze wspólne wakacje. Trochę przypadkowo padł wybór właśnie na Kos. Szukaliśmy wyjazdu last minute na którąś z greckich wysp. Nie mieliśmy dużo czasu na przeglądanie ofert więc zdecydowaliśmy się skorzystać z podpowiedzi biura podróży. Nie wybraliśmy opcji samodzielnie organizowanego wyjazdu ponieważ nie oszukujmy się, pierwsze wspólne wakacje, siedem dni, 24 h na dobę, non stop razem, to wystarczająco duży stres żeby dokładać do niego dodatkową odpowiedzialność. Żadne z nas nie było wcześniej na greckiej wyspie więc dla obojga był to teren nieznany. Kos zachęciła nas przede wszystkim różnorodnością możliwości do spędzania wolnego czasu oraz dobrym jedzeniem.

Czuję się… 

zmęczona upałem. W Polsce od czerwca panują tropikalne temperatury więc niby nie powinny mnie dobijać warunki pogodowe na Kos. W naszym hotelu nie ma jednak klimatyzacji (albo nie potrafimy jej uruchomić) i zdecydowanie więcej czasu niż we Wrocku spędzam na dworze. Na dodatek aktywnie. I trochę mnie już ten upał męczy. Wieczorami, zamiast sprawdzać czy w mieście kwitnie nocne życie, po kolacji najczęściej uciekamy do hotelu nabrać sił przed kolejnym dniem. Ale zdecydowanie fajniejsze jest jedzenie świeżego arbuzka na balkonie niż szukanie hałaśliwej dyskoteki. 

Jestem wdzięczna…. 

za to, że ten wyjazd doszedł w ogóle do skutku. Miałam mały problem z urlopem w pracy. I do ostatniej chwili wisiało nad nami ryzyko rezygnacji.

Jestem wdzięczna za pracę, która pozwoliła mi na zakup wycieczki. I za to, że żyję w czasach gdzie można swobodnie wyjeżdżać poza granice kraju i nie zawsze konieczne jest posiadanie paszportu. Wiem, że nadal w wielu krajach nie ma takiej swobody podróżowania, że są ograniczenia co do ilości czy kierunku i tym bardziej dziękuję, że Polska już do takich nie należy. Podróżowanie pomaga inaczej spojrzeć na otaczający świat, uczy tolerancji i otwartości na innych. Pozwala poznać nowe miejsca, niezmierzone piękno przyrody, ludzkie dobro, a przede wszystkim nas samych. Mnie uczy również pokory i cierpliwości. W czasie podróży nie da się przewidzieć wszystkiego, nie można zaplanować każdej chwili. Czasem trzeba dopasować się do drugiej osoby, zmiennych warunków atmosferycznych czy chociażby zwykłego zmęczenia. Ale ma to swoją zaletę – otwiera na nowe doświadczenia, daje lekcję, że nie można wszystkiego w 100% kontrolować. A dla mnie fanki tabelek, planerów i planowania to cenna nauka.

Jestem wdzięczna za możliwość wejścia do wnętrza wulkanu. Właśnie z wyjazdem na wulkan mieliśmy taką nieprzewidzianą sytuację. Kierowca autokaru, który miał nas odebrać rano z miejsca zbiórki albo zapomniał albo nas nie zauważył i pojechał bez nas do portu. Stamtąd mieliśmy statkiem płynąć na wyspę Nisiros, na której znajduje się wulkan Stefanos. Interwencja w biurze podróży (lokalnym) i sporo nerwów, że nikt nic nie wie skończyły się pozytywnie – właścicielka firmy organizującej wycieczkę osobiście nas odwiozła do portu, gdzie czekał na nas statek. Niesamowita kobieta! Jechała jak szalona (ale bezpiecznie), cały czas na głośnomówiącym organizowała zmianę swoich planów (miała odebrać jakąś grupę i towarzyszyć jej do hotelu, potem odwieźć kilka osób na lotnisko), jednocześnie załatwiała, aby statek na nas czekał i prowadziła z nami miłą konwersację. WOW! Udało się i mogliśmy odpocząć od stresów i uspokoić nerwy. Opisywać wycieczki całej nie będę bo jak wspomniałam wyżej, będzie o tym jeszcze post, ale same wrażenia z wejścia do wulkanu są niesamowite. Po wyjściu z autokaru od razu uderza charakterystyczny zapach siarki, który z każdym krokiem w kierunku celu nabiera na sile. Głębokość krateru wulkanu Stefanos sięga na ponad 300 m i prowadzi do niego kręta stroma ścieżka. Zejście a także sam dół robi ogromne wrażenie. Nie tylko faktem, że stąpamy po dnie aktywnego wulkanu ale również otoczeniem – gorące podłoże, temperatura sięgająca 60 st. C, intensywny zapach siarkowodoru, wydobywająca się para w niektórych miejscach. Mimo, że nie przewiduje się jego wybuchu wydobywająca się z fumaroli para oraz złowrogie pomruki i syczenie nie pozwalają zapomnieć, że wulkan wciąż jeszcze nie wygasł. Nigdy wcześniej nie byłam tak blisko wulkanu, zwłaszcza aktywnego. Pomimo drażniącego zapachu i ogromnego upału, który nie pozwala zbyt długo zostać na dnie krateru, wrażenia są niesamowite i bardzo się cieszę, że pomimo początkowych trudności udało nam się tutaj dotrzeć.

Zaskoczyła mnie… 

kuchnia. Więcej z niej włoskiej i tureckiej niż greckiej. Na każdym kroku pizza, makarony i kebab. Nawet śniadania angielskie można bez problemu dostać. Knajpek z typowo greckim meze było niewiele. Restauracje są bardziej nastawione na zapewnienie turystom znanych im potraw niż propagowanie swojej narodowej. Albo nie wiem, może my źle szukaliśmy. Udało nam się raz trafić na prawdziwie królewską ucztę z owocami morza i była to jedna z piękniejszych kolacji – stolik nad brzegiem morza, szum fal obijających się o skały, pyszne jedzenie, domowe wino, światła wybrzeża Turcji rozświetlające mrok nocy. Czysty romantyzm 🙂

Jestem oczarowana… 

kolorem wody, widokami, spokojem i typowym dla Greków wolnym tempem. Grecy się nie śpieszą, cieszą się z bycia razem, jedzenia i po prostu życia. Zaskoczyli nas kierowcy autobusów. Takich normalnych, kursowych. Jechaliśmy na Agios Stephanos (na drugą stronę wyspy) normalnym autobusem i na dworcu nie było opcji, by trafić na zły kierunek. Kierowcy chodzili wśród oczekujących i często zdezorientowanych, pasażerów podpowiadając do którego autobusu wsiąść lub na który przystanek zaraz właściwy pojazd podjedzie. Odpowiadali też na mnóstwo pytań, bez pośpiechu i złości. W autobusie najpierw nasz kierowca przypominał jeszcze kilkakrotnie kierunek w którym jedziemy a przez całą drogę informował o zbliżaniu się do kolejnego przystanku.

Cieszę się… 

że M. i mój sposób podróżowania jest taki sam – kreatywny, elastyczny, nastawiony na jak najlepsze poznanie odwiedzanego miejsca. Mamy plan dnia, wiemy co chcemy zobaczyć ale nie ma presji by go zrealizować w 100%. Jeżeli zwiedzamy miasto to nie musimy się ściśle trzymać wyznaczonej trasy na mapce, odhaczać punkt po punkcie. Możemy zboczyć z ustalonej trasy bo nas coś zainteresowało. Na Kos na każdym kroku są antyczne ruiny czy ciekawe zabytki, pozostałości różnych kultur, które się na wyspie ścierały przez wieki. Wiele z nich nawet nie zostało oznaczonych na mapie więc często zdarzało nam się zbaczać z ustalonej trasy. I nigdy tego nie żałowaliśmy.

No i na tyle…

Takie moje małe emocjonalne i subiektywne podsumowanie podróży na Kos. Więcej przydatnych szczegółów w praktycznych informacjach.

15.04.2019


0 Komentarzy

Magda i Mateusz · 04/15/2019 o

Grecja jest piękna, zawsze mnie zachwyca na blogach 🙂 super, że wycieczka udana 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *