Gruzińska Droga Wojenna – obowiązkowy punkt podczas podróży do Gruzji, topowe „must see”…
Co się kryje pod tą nazwą? Dokąd prowadzi? Skąd wyjechać? I czym? Ile kosztuje przejazd? I czy w ogóle warto się nią wybrać? Takie pytania pojawiają się najczęściej na każdym forum w kontekście gruzińskich wyjazdów. Nas również one nurtowały.
O Gruzińskiej Drodze Wojennej miałam mgliste pojęcie – groźna nazwa sugerowała koszmarną trasę, pełną dziur, zakrętów, dawno niewidzącą remontu, ale z ładnymi widokami. Prawda okazała się… no właśnie jaka?
Co to jest Gruzińska Droga Wojenna?
Gruzińska Droga Wojenna to malownicza trasa rozciągająca się na długości 208 km, łącząca Tbilisi i Władykaukaz (w Osetii Północnej). Jej najwyższy punkt – Przełęcz Krzyżowa- biegnie na wysokości 2379 m npm. Już w starożytności szlak ten odgrywał znaczącą rolę w wojskowości i handlu. W języku gruzińskim szlak ten nosi nazwę „gruzińska droga wojskowa” i jest to po prostu szlak handlowy łączący Kaukaz Południowy z Kaukazem Północnym, służący do rozwoju kontaktów handlowych i międzyludzkich, szybkiego przerzucania wojsk i ciężkiego sprzętu m.in. podczas wojny kaukaskiej. Dzisiaj to przede wszystkim droga tranzytowa a dla wielu stanowi największą atrakcję, nie tylko samej Gruzji, ale i całego świata. Opinie na jej temat mogą się różnić, ale w jednym się zgadzają – będąc w Gruzji nie można sobie odmówić podróży tym szlakiem.
Marszrutką czy taksówką?A może wycieczka?
Gruzińską Drogę Wojenną można przejechać na kilka sposób – marszrutką, autobusem, wynajmując taksówkę bądź samochód (tylko dla zaprawionych w bojach kierowców) lub wykupując wycieczkę w lokalnym biurze podróży. Każda z tych opcji ma swoje plusy i minusy. Wybór uzależniony będzie od ilości czasu, którym dysponujemy i zasobności portfela, a także indywidualnych preferencji.
Marszrutka (czyli taki wschodni mikrobus, czasem nowy, czasem stary, czasem z klimatyzacją i ogrzewaniem czasem bez, ale zawsze dojedzie do celu) oraz autobus mają ten minus, że podróż nimi jest tania, ale prowadzi bezpośrednio do Stepancminda, ograniczając się do widoków za szybą (standardowo jest jeden postój na toaletę, ale oczywiście to kierowca decyduje gdzie i kiedy). Podróż zajmuje około 3 godzin. Start z dworca Didube. Aby trafić na odpowiednią marszrutkę wystarczy pytać ludzi po wyjściu z metra. Naganiacze szybko Cię wyłowią z tłumu i wskażą odpowiedni kierunek. Teoretycznie są godziny odjazdów, ale busik rusza, gdy zbierze mu się komplet pasażerów. Warto zaufać gruzińskiemu transportowi. Nie sposób się zgubić lub trafić do złego busiku.Ludzie są naprawdę bardzo pomocni.
Opcje, które braliśmy pod uwagę to skorzystanie z wycieczki z biura lokalnego lub wynajęcie taksówki. Wycieczka z różnych powodów została odrzucona. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na przygodę i niezależność. Zależało nam na przejeździe Gruzińską Drogą Wojenną z Tbilisi do Stepancminda, z przystankami w kultowych miejscach, ale bez powrotu do stolicy tego samego dnia. Zamierzaliśmy przecież zdobywać górskie szczyty Kaukazu 🙂
Gruzińska Droga Wojenna taksówką.
Uzbrojeni w wiedzę teoretyczną jakie „foto stopy” chcemy i „skolka lari” za osobę powinniśmy dać maksymalnie, wysiedliśmy na stacji metra Didube. Trochę się obawialiśmy, czy uda nam się znaleźć samochód, kierowcę. Zaplanowaliśmy sobie nawet, że jeżeli w ciągu dwóch godzin nikogo nie znajdziemy albo cena będzie za bardzo wygórowana, pojedziemy po prostu marszrutką bez postojów.
Zaraz po wyjściu z metra „upolował” nas obrotny naganiacz. Początkowo chciałam go zignorować, bo „co, tak szybko? pierwszy lepszy?” ale Michał stwierdził, że warto posłuchać jego propozycji. I rzeczywiście, za trzy „foto stopy” mieliśmy zapłacić 25* lari od osoby. Może i trzeba było się targować, szukać okazji, ale mistrzami negocjacji to my nie jesteśmy (z biegiem czasu nasze umiejętności w tej dziedzinie bardzo się poprawiły), a to była nasza pierwsza styczność z gruzińskim transportem więc biorąc pod uwagę, że cena była OK zgodziliśmy się. Musieliśmy tylko poczekać na jeszcze jedną parę. Naganiacz przeprowadził nas sprawnie przez targowisko, które przylega do metra (a jest to nie lada wyczyn) i oddał w ręce kierowcy. Drugą parą okazali się podróżujący po Gruzji Azjaci.
Po wyjeździe z Tbilisi praktycznie od razu droga zaczyna prowadzić pod górę. Widoki stają się coraz bardziej zjawiskowe a my nie wiemy gdzie patrzeć – na otaczające nas górskie szczyty, mijane po drodze krowy czy na drogę przed sobą. To ostatnie podnosi nam bardzo adrenalinę. Sposób jazdy kierowców gruzińskich wywołuje mieszaninę strachu i podziwu.
Jezioro Żinwali.
Po mniej więcej godzinie jazdy następuje pierwszy postój. Kierowca łamanym rosyjsko- angielskim informuje nas o czasie przerwy. Dotarliśmy do Jeziora Żinwali – sztucznego zbiornika zaporowego wybudowanego na rzece Aragwi. Jego powierzchnia to 11 500 hektarów a pojemność wynosi 520 mln metrów sześciennych. Powstał w 1985 roku podczas budowy elektrowni wodnej. Jego szafirowy kolor nie tylko przykuwa uwagę, lecz również wychodzi idealnie na zdjęciach. Nie możemy się oczywiście powstrzymać, by nie zrobić w tym miejscu mnóstwo zdjęć. W przeciwności do Azjatów, którzy zajmują się głównie robieniem selfie, skupiamy się na krajobrazie i tym, by na fotografiach jak najlepiej oddać kolor wody.
Twierdza Ananuri.
Kolejnym punktem, z dłuższym postojem, jest Twierdza Ananuri, stanowiąca swoistą wizytówkę Gruzji i obowiązkowe miejsce do zobaczenia. Budowla obronna wybudowana na przełomie XVI i XVII wieku należała do rodu Aragwi. Jako świadek licznych krwawych bitew i konfliktów była wielokrotnie niszczona, palona i dewastowana.Udało się ją obronić, gdy władze komunistyczne podczas budowy Jeziora Żinwali planowały zatopić twierdzę. Dla Gruzinów bowiem twierdza jest bardzo ważną pamiątką minionych czasów. Fortecę można zwiedzać, zaglądać w każdy zakamarek.
Pierwszym budynkiem który nas wita jest bazylika pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny. Jej elewację pokrywają niezrozumiałe dla nas inskrypcje. Wejście jest możliwe jedynie po przebraniu się w stosowne do sytuacji stroje. A wejść warto.
W środku można podziwiać naścienne freski i zdobienia. Centrum stanowi przepiękny ikonostas. Jest cicho, słychać jedynie szepty modlącego się Gruzina. W jednej chwili ogarnia nas nastrój nostalgii i spokoju. Świątynie zawsze tak na mnie działają – zmuszają do wyciszenia i zatrzymania się na chwilę w pędzie codzienne życia.
Gudauri
Ruszamy w dalszą drogę. Serpentyna pnie się coraz wyżej, góry stają się coraz piękniejsze i groźniejsze. Zaczyna się najbardziej wyczekiwany przez nas odcinek Gruzińskiej Drogi Wojennej – wysokie góry. Osiągamy punkt na wysokości 2379 m npm – Przełęcz Krzyżową. Widoki są oszałamiające. A my się mocno trzymamy oparć i czego się da – nasz kierowca niezależnie od wysokości i ilości zakrętów, zwłaszcza tych ostrych i wąskich, nie zwalnia prędkości jazdy ani o kilometr na godzinę. Zbliżamy się do Gudauri – najsłynniejszego w okolicy kurortu narciarskiego. Ilość nowo powstałych oraz tych w trakcie budowy luksusowych hoteli robi wrażenie. Miejscowi postanowili wykorzystać walory, by przyciągnąć miłośników zimowego szaleństwa … zwłaszcza tych z grubym portfelem.
Pomnik Przyjaźni Gruzińsko – Rosyjskiej.
Zaraz za stacją narciarską znajduje się nasz kolejny punkt postojowy – Pomnik Przyjaźni Gruzińsko – Rosyjskiej. Niezwykle kolorowy, o imponujących rozmiarach, widoczny z daleka. Powstał w czasach radzieckich. W obecnej sytuacji politycznej, gdy stosunki między Gruzją i Rosją są napięte, taki wyraz sympatii może wydawać się lekko ironiczny. Zbudowano go na platformie widokowej, z której rozpościera się niesamowity widok na polodowcową panoramę wysokogórską. Widoki odbierają mowę. Z jednej strony pionowe skały, z drugiej łąki, na której pasą się owce i konie a tuż obok kręcą się tłumy turystów chcących się sfotografować na tle najważniejszego punktu na trasie Gruzińskiej Drogi Wojennej.
Powoli nasza podróż z małomównym, ale sympatycznym kierowcą dobiega końca. Jeszcze tylko zakup orzechów w panierce, którymi uczciliśmy zdobycie ponad 3 000 m npm… ale to już inna opowieść.
Stepancminda (Kazbegi).
Gruzińska Droga Wojenna oficjalnie kończy się we Władykakuzie. Nasza podróż tego dnia jednak ucina się w Stepancminda. Dawne Kazbegi, obecnie noszące nazwę Stepancminda, położone jest na wysokości 1 750 m npm. Miasteczko przypomina trochę nasze górskie miejscowości. Sama się śmiałam, że to takie „gruzińskie Zakopane”. Samo w sobie nie stanowi atrakcji. Najczęściej to tylko punkt na trasie Gruzińskiej Drogi Wojennej lub baza wypadowa dla osób wybierających się na Kazbek lub, jak my, na lodowiec Gergeti.
W Stepancminda, gdzie każdy nadal posługuje się nazwą Kazbegi, zostaliśmy 3 dni. Udało nam się zrealizować nasz główny cel przyjazdu do Gruzji – dotrzeć pod lodowiec oraz zobaczyć Osetię Południową w Dolinie Truso.
Poniższa mapka przedstawia trasę Gruzińskiej Drogi Wojennej.
Wpis ten jest pierwszym z serii „Gruzja na własną rękę”.
*cena w 2019
23.01.2020
5 Komentarzy
izerka · 02/21/2020 o
Zacznij od spakowania rodzinki na jednodniówkę i ruszaj w Czechy 🙂
Krysiak · 02/20/2020 o
Mi bardzo ???? bo jestem totalnie amatorem jeśli chodzi o podróże a chciałabym w końcu mieć odwagę wyruszyć z domu w poszukiwaniu przygody ????
izerka · 01/27/2020 o
Dziękuję za miłe słowa 🙂 Dają motywację, by publikować dalej. Oczywiście, że będą. Cały cykl planuję bo Gruzja totalnie podbiła nasze serca. Mam nadzieję, że się komuś moje wpisy przydadzą 🙂
Krysiak · 01/23/2020 o
Mega się to czyta, przeniosłaś mnie swoim tekstem prosto na tą Gruzińską Drogę Wojenną wooow wooow woow mnie, człowieka co najdalej był w Czechach (mieszkam przy granicy) a czuje się jak bym sama jechała w tym samochodzie z wami zamiast drugiej pary 🙂 jezioro ma przepiękne kolory, szkoda że nasze często są zamulone i takie bure. Z niecierpliwością czekam na kolejne części wyprawy, bo będą?
Dolina Truso - jednodniowy trekking w Gruzji - Plecak Izerki · 08/01/2021 o
[…] Truso to miejsce, które trzeba zobaczyć będąc w Gruzji. Jako element Gruzińskiej Drogi Wojennej lub jako jednodniowa wycieczka ze Stepancminda. Początkowo nie braliśmy jej pod uwagę, jednak […]